Wiele ostatnio mówi się o potrzebie puszczania niemowlakom muzyki poważnej. Powstały nawet już płyty z nagraniami specjalnie przystosowanymi dla mam w ciąży. Ukazały się nawet badania potwierdzające, że 10 minutowe słuchanie muzyki Mozarta poprawia zdolność uczenia się. Te czy inne doniesienia powoli sprawiły, że sama sięgnęłam po niektóre płyty. Z czasem ujawniła się niezwykła wrażliwość najmłodszej córeczki na muzykę. Rozpoczęło się od pozytywki, podarowanej jej przez wujka - dziadka ze słowami "w naszej rodzinie nie ma osób muzycznie uzdolnionych, może chociaż jedna będzie". Roześmiałam się na te stwierdzenie, nie ma to jak dorobić dobrą teorię do prezentu. Owa pozytywka, zwykłą plastikowa, przez parę miesięcy powodowała, że dziecko niespokojne trochę się uciszało, zwłaszcza gdy było syte i miało suchą pieluszkę. Z czasem zaczęłam kupować następne, już ładniejsze pluszowe. Reakcja nie była natychmiastowa, te starsze cieszyły się większym uznaniem. Lepiej wyciszały, ale puszczane częściej przyjmowały się z równym powodzeniem.
Co do płyt puszczałam ich wiele. Moja córeczka preferuje te spokojniejsze melodie, kołysanki. Potrafi przy nich zasnąć lub rozmarudzona dłużej i spokojniej się bawi. Z dawnych mistrzów wybrała sobie Beethovena. Może dlatego, że stworzył "Odę do radości", która się stała podstawą melodyczną do Hymnu Unii Europejskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz